Planowałem ostro poskakać w długi weekend, miałem nadzieję, że posunę do przodu swoje szkolenie. W niedzielę 28 kwietnia wszystko szło dobrze, ale pierwszy skok w poniedziałek okazał się feralny. Skwargliło mnie, a po otwarciu zderzyłem się ze Skibolem, który wyskakiwał przede mną. Wyszło z tego coś na wzór "kanapy", oba spadochrony były napełnione. Ponieważ on był zaplątany w moje linki, więc ja musiałem się wypiąć. Doszedłem do wniosku, że lądowanie w tej konfiguracji w terenie przygodnym niesie zbyt duże ryzyko. Po południu miałem stłuczkę i we wtorek zamiast skakać, załatwiałem sprawy związane z naprawą samochodu. W środę skoczyłem raz, ponieważ za drugim tylko się przeleciałem, bo w samolocie zauważono, że mam naderwaną uprząż. W czwartek skakałem, a w piątek miałem jechać do Włocławka na Red Bull Antigrawity, ale brak samochodu z klimą spowodował, że poświęciłem ten dzień rodzince. W sobotę nie udało mi się dopchać do spadochronów, tylu było chętnych. Cały dzień przesiedziałem na lotnisku czekając na wolny spadochron. Niedzielę zwyczajowo poświęciłem rodzince. A miałem nadzieję, że w długi weekend uda mi się przesiąść na Para-Foila...